eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

eGospodarka.plWiadomościPublikacje › Batalia Tuska o budżet UE

Batalia Tuska o budżet UE

2013-02-05 12:06

Przeczytaj także: Budżet UE 2014-2020 - jest porozumienie


Zakładały one między innymi nowy niższy limit dostępu do funduszy spójności, który oznaczał ok. 1,5 mld euro mniej dla Polski w latach 2014-2020. Obniżenie przypadających na Polskę środków w polityce spójności było wynikiem obniżenia limitu dostępnych funduszy z 2,4 proc. PKB kraju rocznie (Van Rompuy proponował to 13 listopada) do 2,35 proc. PKB. Cypryjska prezydencja proponowała limit na poziomie minimalnie wyższym – 2,36 proc. PKB. Najbardziej korzystna dla Polski była wyjściowa propozycja Komisji Europejskiej, która zaproponowała w ubiegłym roku limit w wysokości 2,5 proc. PKB, co dawało Polsce odstęp do 77 mld euro w ciągu siedmiu lat. Herman Van Rompuy poza cięciami zawarł w swojej propozycji budżetowej niekorzystne zmiany zasad wydawania środków europejskich. Zaproponował na przykład, aby projekty mogły być finansowane z budżetu UE najwyżej w 75 proc. ze środków europejskich, podczas gdy w dotychczasowej perspektywie finansowej było to 85 proc.

Resztę beneficjenci muszą wykładać z własnych środków. To daleko idące zmiany, w dotychczasowej praktyce, były skutkiem polityki cięć. Jednak komunikaty płynące ze strony prezesa Rady Ministrów przed szczytem nastawione były raczej na uspokajanie nastrojów – tak obywateli, jak i inwestorów oraz giełdy. Z drugiej strony postępował mechanizm obniżania oczekiwań wobec efektów naszych negocjacji – już Janusz Lewandowski kilka miesięcy wcześniej, na spotkaniu z licealistami jednej ze szkół, spoty z zapowiedzią wynegocjowania 300 mld złotych określił jako „dość durne”, i oczywiście można by to usprawiedliwić logiką kampanii wyborczej, gdyby nie to, iż po pierwsze – była to kampanii wyborczej zasadnicza narracja, a po drugie – budżet UE będzie wpływał na polską gospodarkę w okresie o wiele dłuższym nawet niż następne siedem, osiem lat. Polska gospodarka jest o wiele bardziej zależna od pieniędzy „wspólnotowych” niż chociażby gospodarka Niemiec, Francji czy nawet Czech. Dlatego w tak istotnej sprawie, jak negocjacje kolejnego siedmioletniego budżetu, margines błędu musi być minimalny. Chwila prawdy nadeszła wraz ze szczytem w listopadzie – weryfikacja prowadzonej dotąd polityki była dla rządu brutalna.

Jednak fiasko

Wspomniane już obniżanie oczekiwań społecznych przed negocjacjami można oczywiście uznać za element pewnej gry, mającej drugie dno. Odsłanianie swoich kart przed tym, jak się zasiądzie do stołu, w celu zmiany taktyki w ostatniej chwili, zapowiedź kapitulacji jak najbardziej mogłoby być elementem skomplikowanej gry negocjacyjnej prowadzonej przez naszych dyplomatów, eurodeputowanych i rząd. Tak więc PR-owe uspokojenie sytuacji w kraju przed negocjacjami byłoby czymś racjonalnym, gdyby za kulisami toczyła się realna, twarda polityczna gra. Tak niestety nie było. Według komentatorów od początku widoczne było natomiast „oparcie” się Donalda Tuska na Angeli Merkel. Premier tłumaczył to wzmocnieniem naszej pozycji negocjacyjnej poprzez granie z Niemcami „w jednej drużynie”. Taka strategia była dość mocno krytykowana. Prof. Zdzisław Krasnodębski stwierdził, iż: „powinniśmy myśleć w dłuższej perspektywie czasowej. Przecież celem Polski powinno być to, żebyśmy pieniędzy nie potrzebowali, żebyśmy byli krajem tak rozwiniętym, żeby te wszystkie dotacje i programy nie były nam niezbędne”.

Podobnego zdania była opozycja, która tuż przed listopadowym szczytem w Brukseli nawiązała kontakt z brytyjskimi konserwatystami, chcąc uzyskać od nich szczegóły ich stanowiska negocjacyjnego i te szczegóły dzięki kontaktom prof. Ryszarda Legutki otrzymała. Trzeba przyznać, iż takie dwutorowe negocjacje mogłyby przynieść rezultat, gdyby rząd wykazał wolę zmiany kierunku negocjacji po uzyskaniu nowych informacji, dostosował strategię negocjacyjną do zmieniającego się środowiska dyplomatycznego. Niestety – listopadowy szczyt, zamiast być okazją do pokazu skuteczności polskiej dyplomacji, okazał się wyjątkowo jaskrawym pokazem jej naiwności. Karol Maurycy Talleyrand de Perigord – wieloletni minister spraw zagranicznych Francji przełomu XVIII i XIX wieku, zwany „królem dyplomatów”, mawiał o polityce, iż „gorzej popełnić błąd niż popełnić zbrodnię”. Niestety, listopadowy szczyt budżetowy ukazał, jak poważne skutki może nieść właśnie taka błędna ocena sytuacji. Donald Tusk, jadąc do Brukseli, zapewniał, iż mimo pewnych ustępstw Polska uzyska dla siebie korzystne rozwiązania w nowym budżecie.

Naszą siłą miała być racjonalna argumentacja oraz oparcie się na sile Niemiec, mających być – zdaniem premiera – rzecznikiem naszych interesów w Europie. Trudno było nie uznać diagnozy premiera za cokolwiek naiwną – reguły realnej polityki są przecież bezlitosne. Niemcy, co było dla każdego obserwatora polityki oczywiste, są przede wszystkim rzecznikiem interesów Niemiec, niemieckich obywateli i niemieckiego podatnika. „Granie w jednej drużynie” z Niemcami przeciwko Wielkiej Brytanii (w rodzimym dyskursie medialnym kreowanej jako państwo egoistyczne, nie pojmujące – aż chce się napisać – „dziejowej konieczności” ustąpienia innym państwom UE) nie było ani rozważne, ani przemyślane, co więcej – nie „Granie w jednej drużynie” z Niemcami przeciwko Wielkiej Brytanii nie było ani rozważne, ani przemyślane i nie leżało w interesie polskiego podatnika leżało w interesie polskiego podatnika, lecz z pewnością było na rękę podatnika niemieckiego. Więcej – nie stały za tym żadne racjonalne przesłanki. Niemcy jako jeden z największych płatników (wbrew unijnej mitologii – nie największy) do unijnego budżetu były raczej zainteresowane oszczędnościami w unijnym budżecie – oszczędnościami mogącymi dotknąć Polskę.

Wspieranie ich i zapowiedziana rezygnacja z twardszych negocjacji było de facto oddaniem pola walki jeszcze przed rozpoczęciem bitwy. Tymczasem wielu komentatorów i polityków opozycji wskazywało, iż o wiele lepiej dla Polski byłoby zbudować koalicję państw, którym grozi obcięcie funduszu spójności i wspólna walka wraz z nimi przeciwko rzecznikom oszczędności. Przecież w podobnej sytuacji jak Polska były chociażby Węgry. Co więcej – opozycja wskazywała, iż o wiele skuteczniejsze byłoby oparcie się na grożącej wetem Wielkiej Brytanii. Taka polityka nie przyniosłaby nam obiecanych 300 mld złotych, lecz być może straty nie byłyby tak wielkie jak te, które odnieśliśmy w listopadzie. Każda dobra fabuła musi mieć jakiś zwrot akcji. W przypadku walki o unijny budżet takim zwrotem akcji była nagła, choć przewidywalna przecież, zmiana stanowiska Angeli Merkel. Kanclerz Niemiec do ostatniej chwili stawiała się w opozycji do Wielkiej Brytanii, by w odpowiednim momencie… zmienić front i wesprzeć Camerona. Wszak to właśnie kanclerz Niemiec chciała drugiej, po Brytyjczykach, redukcji wydatków na kwotę 150 mld euro. O ile jednak propozycja Camerona miała nie dotknąć krajów Europy Środkowo-Wschodniej, jako państw dotkniętych skutkami komunizmu, o tyle propozycje Niemiec, wspieranych przez Szwecję, Holandię i Finlandię, takiej „taryfy ulgowej” dla państw naszego regionu już nie zakładały.

W ten sposób Polska, wspierając kraje chcące drastycznych cięć w Funduszu Spójności oraz Wspólnej Polityce Rolnej, których to nasz kraj jest największym beneficjentem, mówiąc brutalnie – kręciła sama na siebie bicz. Pozostając więc przy tej metaforze, listopadowy szczyt był dla Polski surową chłostą. Co więcej – rządząca Platforma Obywatelska w Parlamencie Europejskim należy do największej w Europie grupy Europejskiej Partii Ludowej. Politycy PO musieli więc mieć, choćby mglistą, świadomość planów swoich grupowych kolegów z innych państw. Tak oto Polska boleśnie odczuła jak PR adresowany do rodzimej opinii publicznej zamienia się w porażkę negocjacyjną podczas unijnego szczytu. Warto zadać pytanie: co stało za irracjonalnym zachowaniem Donalda Tuska podczas negocjacji? Zwykła dyplomatyczna niekompetencja? Nieświadomość sytuacji politycznej w UE? A może jeszcze coś innego? Za koncyliacyjnymi zapowiedziami premiera nie stała bowiem żadna wyrafinowana, dyplomatyczna gra, polska dyplomacja nie miała żadnych asów w rękawie. Osobiście staram się unikać zbyt ostrych publicystycznie sformułowań, jednak pewne rzeczy trzeba nazywać po imieniu, a to co obserwowaliśmy podczas listopadowego szczytu, było popisem zwykłej, politycznej bierności i elementarnym brakiem rozeznania w realnej sytuacji Unii Europejskiej. Premier Donald Tusk stwierdził kiedyś, iż w międzynarodowej grze jest się albo przy stole, albo w karcie dań. Niestety, fiasko negocjacyjne pokazało, iż Polska znajduje się tylko w karcie dań. I to, co gorsza, wśród przystawek.

poprzednia  

1 2

oprac. : Arkady Saulski / Gazeta Bankowa Gazeta Bankowa

Skomentuj artykuł Opcja dostępna dla zalogowanych użytkowników - ZALOGUJ SIĘ / ZAREJESTRUJ SIĘ

Komentarze (0)

DODAJ SWÓJ KOMENTARZ

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1

Wpisz nazwę miasta, dla którego chcesz znaleźć jednostkę ZUS.

Wzory dokumentów

Bezpłatne wzory dokumentów i formularzy.
Wyszukaj i pobierz za darmo: